Grand Prix San Marino. Czy warto pojechać na wyścigi MotoGP?

Mimo, że nie wszystko widać, to wyścigi motocyklowe na żywo robią jeszcze większe wrażenie

W skrócie
  • MotoGP zza kulis: ciężko to opisać
  • Marzenie spełnione! Byłem na torze Misano podczas motocyklowego Grand Prix San Marino

W miniony weekend odbyła się kolejna runda wyścigów motocyklowych z serii MotoGP. Tym razem najszybsi zawodnicy świata ścigali się ze sobą na torze Misano, podczas Grand Prix San Marino. Pojechałem na miejsce i pierwszy raz w życiu miałem szansę obejrzeć wyścigi MotoGP będąc na torze. Czegoś takiego jeszcze nie przeżyłem.

Jestem wielkim fanem wyścigów motocyklowych wszelakiej maści. Uwielbiam serię Moto3, Moto2, kocham MotoGP. Praktycznie nie ma wyścigu, którego nie obejrzałbym na żywo, lub później z odtworzenia.

 

Czasami jednak łapię się na tym, że moje uwielbienie wyścigów motocyklowych jest puste z bardzo prozaicznego powodu. Jestem zupełnym laikiem w świecie wyścigów asfaltowych i chociaż miałem przyjemność być na kilku znaczących wyścigach w świecie motorsportu to na moje nieszczęście (albo szczęście) nigdy nie byłem na wyścigach MotoGP.

MotoGP: nie uwierzysz, ale na wyścigach nie obejrzysz wyścigów

Gdyby ktoś zapytał mnie dlaczego, to miałbym wielki problem żeby odpowiedzieć na to pytanie– szczególnie, że do niedawna każdy Polak mógł bez większego problemu odwiedzić tor w Brnie i tam chłonąć atmosferę wyścigowego świata. Jaki zatem jest ten wyścigowy świat?

 

Tego zapewne nie wiem, ale w miniony weekend miałem okazję z ekipą Aprilia Polska odwiedzić tor Misano podczas Grand Prix San Marino i chociaż malutką łyżką zasmakować się w tym niebywałym wydarzeniu.

 

W związku z tym, że w Misano pojawiłem się z ekipą Aprilia Polska, to miałem niezwykły przywilej być w miejscach, do których przeciętny fan wyścigów motocyklowych nie ma wstępu. Dzięki temu mogłem zobaczyć np. na własne oczy motocykl zaprojektowany przez Aprilia Racing ( nie mylić po prostu z Aprilią). Aprilia Racing jest działem zajmującym się jak sama nazwa wskazuje wyścigami motocyklowymi, w tym ekipą MotoGP. Włoska ekipa zaprojektowała model RSV4 X Trenta, który będzie wyprodukowany w ilości 100 sztuk i nigdy nie trafi do salonów sprzedaży. Sprzęt ten będzie można zamówić (lub można było zamówić – istnieje szansa, że wszystkie motocykle już zdążyły się sprzedać tylko bezpośrendnio w dziale Aprilia Racing.

Ciąg dalszy pod materiałem wideo

Skąd oni to wszystko wiedzieli?

Sam nie wiem od czego zacząć tą opowieść. Zacznę może od łyżki dziegciu, aby przejść do wygłaszania peanów nad tym niesamowitym wydarzeniem.

 

Grand Prix San Marino wygrał Pecco Bagnaia, który samego początku jechał perfekcyjne i zaliczył czwarte zwycięstwo z rzędu – dotąd nie udało się to żadnemu zawodnikowi Ducati. Należy jednak oddać co królewskie rywalom Pecco, którzy od samego początku deptali mu po piętach. Najpierw niezwykle precyzyjną i szybką jazdą popisywał się Maverick Vinales, choć jego tempo w drugiej części wyścigu spadło i jego miejsce zajął Enea Bastianini, który na mętę wyścigu wpadł ze stratą zaledwie 0,034 sekundy.

 

 

Pomarudzę na to (jako niedoświadczony bywalec wyścigów MotoGP), ale jednak doświadczony krytykant telewizyjny, że oglądanie wyścigów motocyklowych z trybuny może być pozbawione sensu, szczególnie jeśli chcesz wiedzieć wszystko, chcesz zobaczyć walkę o zwycięstwo, chciałbyś śledzić krok po kroku wyniki i zmiany w stawce. Jest to po prostu niewykonalne.

Nawet siedząc na trybunie głównej, na prostej startowej masz szanse obserwować zawodników zaledwie przez kilka sekund, stawka przemyka i znowu na nieco ponad minutę masz czas dla siebie i tak „dookoła”. Oczywiście, możesz zmienić miejsce, przejść gdzieś indziej, ale zabiera to sporo czasu i nigdy nie masz pewności, że tłum pozwoli Ci na zobaczenie tego o czym aktualnie marzysz.  Metodą na ten cały ambarans jest wzięcie ze sobą dobrych słuchawek i jednoczesne oglądanie relacji w internecie, odchylanie głowy co jakiś czas i obserowanie przejeżdżających zawoników. To mogłoby rozwiązywać sprawę gdyby nie fakt, że nawet na torowym telebimie jest spore opóźnienie – wynosi ono nawet 30 sekund. To i tak nie jest źle, ponieważ można się do tego przywyczaić i traktować tą relację jako swoiste uzupełnianie informacji.

Dużo gorzej jest jeśli chcesz faktycznie oglądać np. polską relację w trakcie wyścigu – tutaj opóźnienie wynosi minutę, a może nawet dwie. Nadal jednak rozwiązuje to wiele problemów, gdyż musimy pamiętać, że nie każdy ma dostęp do miejsca, w którym widać telebim.

 

Dreszcze podniecenia

 

Koniec marudzenia. Możecie być spokojni. To nie jest tak, że wszystko mi się nie podobało. To jest dokładnie tak, że przez wszystkie minuty przybywania na torze i w paddocku (miałem dostęp!) włosy na rękach stały mi dęba i miałem ciarki. Warto się jest pojawić na wyścigach ze względu na klimat, ze względu na możliwość posłuchania silników, ze względu na prędkości jakie rozwijają zawodnicy.

Na wynik końcowy wyścigu na torze Misano miał incydent, do którego doszło już w pierwszym zakręcie. Wszystko wskazuje na to, że Brad Binder zbyt agresywnie wjechał w zakręt i wytrącił ze swojego toru Johanna Zarco, ten z kolei trącił Michella Pirro, który uderzył w Pola Espargarro – cała trójka wyleciała z toru, kończąc tym samym wyścig o najwyższe miejsca. To jednak nie wszystko. Wszystko wskazywało na to, że niekwestionowanym liderem wyścigu będzie Jack Miller, który do wyścigu startował z Pole Position (pierwszy raz od 2018 roku). Australijczyk początkowo prowadził, niestety uślizg tylnego koła usunął go z walki o czołowe lokaty. Finalnie Miller linie mety przekroczył z 18-tym czasem dnia.

 

Wyścig w telewizji chociaż niesamowicie porywający, dla mniej zainteresowanej osoby może wydawać się statyczny. Będąc na miejscu, nie ma takiej szansy. Zawodnicy przyspieszają w takim tempie i hamują tak gwałtownie, że kopara opada bez przerwy. Byłem naprawdę pod ogromnym wrażeniem.

Uzupełniając jednak wcześniejsze akapity, muszę powiedzieć, że aby oglądać wyścgi na żywo na torze, potrzebne jest chyba po prostu doświadczenie. Stałem w tłumie osób, które mimo że nie oglądały relacji na telefonach, patrzyły się na tor i z jakiegoś niewytłumaczalnego  powodu wiedziały co się dzieje: tłum klaskał, buczał, skandował, a czasami łapał się za głowy. Za cholerę nie wiedziałem dlaczego, a dam sobię rękę uciąć, że patrzyłem się w te same miejsca co reszta.

 

W garażu Aprilia Racing

 

Jednak to co zrobiło na mnie największe wrażenie podczas tego wyjazdu i całego Grand Prix San Marino, to przede wszystkim możliwość wejścia na paddock, gdzie miałem okazję zobaczyć zarówno zawodników, ich ekipy, załogi telewizyjne, gości i całą ogromną machinę wyścigową na wielkie oczy. Dla mnie, telewizyjnego entuzjasty wyścigów motocyklowych to było naprawdę coś. Podniecienie buzowało krew w żyłach przez długie godziny po powrocie do hotelu.

Zbić piątki z zawodnikami i zobaczyć garaż Aprilia Racing. Marzenie!

 

Już nawet nie wspominam o tym, że zrobiłem sobie zdjęcia praktycznie ze wszystkimi, wliczając w to kończącego karierę Andrea Dovizioso – Grand Prix San Marino było jego ostatnim wyścigiem w karierze.

 

Miałem okazję zbić piątkę z Maverickiem Vinalesem, Aleixem Espargaro, Marciem Marquezem czy ze zwycięzcą wyścigu Pecco Bagnaią. To była dla mnie naprawdę coś.

Jednak najwieksze wrażenie zrobiła na mnie wycieczka po garażu ekipy Aprilia Racing w trakcie przygotowywania motocykli do wyściu. Niestety nie mogłem tam kręcić filmu czy robić zdjęć – motocykle Aprilia stały w tym czasie na swoich stanowiskach z pozdejmowanymi owiewkami – gdybym zrobił fotkę, to skończyłoby się to sporymi problemami.

 

Musicie mi zaufać na słowo: sprzęty wyglądają kosmicznie. Mechanicy uwijają się jak mrówki i wszystko wskazuje na to, że mogliby rozkręcać i skręcać te motocykle z zamkniętymi oczami. Coś naprawdę niesamowitego. Jedynym namacalnym dowodem na moją obecnąć w garażu jest zdjęcie na fotelu Mavericka Vinalesa. Resztę niestety musicie sobie wyobrazić.

 

Mimo, że po powrocie do domu będę musiał obejrzeć wyścig raz jeszcze i na spokojnie go przetrawić, to już teraz wiem, że był to jeden z najbardziej ekscytujących i podniecających wyjazdów motocyklowych w mojej dziennikarskiej karierze. Wszystko co znałem z telewizji i podziwiałem z daleka zmaterializowało się tuż obok mnie. To naprawdę niesamowite.

 

Tobiasz Kukieła

Dziennikarz motoryzacyjny, fotograf, reportażysta. Na motocyklach jeździ od dzieciaka i cały czas odczuwa potrzebę rozwijania swoich umiejętności jeździeckich. Jest złomiarzem z powołania - zdecydowanie częściej kupuje motocykle niż je sprzedaje. Czy to jego problem?

Inne publikacje na ten temat:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Back to top button